Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaczynamy z czystą kartą

Piotr Bednarczyk
Nowy szef toruńskiego speedwaya ma swoją wizję funkcjonowania klubu
Nowy szef toruńskiego speedwaya ma swoją wizję funkcjonowania klubu Sławomir Kowalski
Rozmowa z Przemysławem Termińskim, nowym właścicielem żużlowej spółki KS Toruń

Po tym, jak okazało się, że przejmuje Pan toruński klub żużlowy, stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w naszym mieście. Przez tych kilka tygodni zdążył Pan już to odczuć?
[break]
Nie... Nie bardzo. W sensie wizualnym ludzie raczej mnie nie kojarzą. Może kojarzą nazwisko.

Dla fanów żużla jest Pan nową postacią. Czy mógłby się Pan im bliżej przedstawić?

Nową postacią - owszem, ale jako szef i właściciel klubu. Natomiast w żużlu jestem od wielu lat, jako sponsor. Zaczęliśmy współpracować jeszcze za czasów Wojtka Stępniewskiego i trwa to do dzisiaj. A jeśli chodzi o przedstawienie? Skończyłem IV LO w Toruniu, potem prawo na UMK, zdobyłem dodatkowe wykształcenie (Przemysław Termiński ma m. in. tytuł Executive Master of Business Administration - przyp. red.). Od 1989 roku prowadzę własną działalność. Miała różne koleje, ale zawsze trend był rosnący. I tak postrzegam też moje wejście do klubu żużlowego, że ten trend też będzie rosnący. Jest to klub kupiony przeze mnie prywatnie, nie należy tego kojarzyć z posiadanymi przeze mnie dotąd firmami. One zajmują się różnymi rzeczami. W mediach przedstawia się mnie najczęściej jako „znanego brokera ubezpieczeniowego”, bo to jest moja główna działalność, ale moje firmy zajmują się też handlem, produkcją, usługami konsultingowymi, prawnymi, doradztwem podatkowym...

A parę szczegółów z życia prywatnego?
Mam rodzinę w postaci „pierwszej, osobistej i jedynej” żony Ilony, dwójkę dzieci i psa. W tym roku świętowaliśmy z żoną dwudziestolecie małżeństwa, które... będziemy obchodzili za rok. Wynika to z faktu, że mi się pomyliły daty. Życie... Wydawało mi się, że dwudziestolecie przypada w tym roku, zabrałem nawet żonę na romantyczną wycieczkę do Rzymu, a tam ostałem uświadomiony, że to 19. rocznica. No cóż, jak widać, szczęśliwi czasu nie liczą. Syn Aleksander uczy się w gimnazjum, córka Natalia w podstawówce. Pies to labrador, którego dzieci ochrzciły „Scooby”, w nawiązaniu do bajki. Jest równolatkiem Natalii, ma dziewięć lat. Jest bardzo uroczym psiakiem, pokojowo nastawionym, śmiejemy się, że gdyby przyszli do nas złodzieje, to jeszcze by im pomógł.

Sporo Pan ryzykuje. Żużel w Toruniu to dla niektórych niemal świętość. Od miłości do głębokiej niechęci ze strony kibiców droga jest bardzo krótka. Jest Pan tego świadomy?

Mam tego świadomość. Wiem, że kredyt zaufania, który właśnie otrzymałem od kibiców, wcześniej czy później się skończy. Liczę na to, że nie będą to kibice sukcesu. Że będą chwalili drużynę, jak będzie wygrywała, ale i będą z nią, gdy pojawią się porażki. Jest dla mnie oczywiste, jak również dla każdego rozsądnie myślącego człowieka, że nie można zawsze wygrywać. Wynik sportowy nie jest wyłącznie uzależniony od sytuacji finansowej klubu, o czym przekonał się dobitnie w tym roku Tarnów. Pieniędzy tam nie brakowało, w rundzie zasadniczej zespól szedł jak burza, a w play off poległ. Dla mnie najważniejsze będzie utrzymanie dyscypliny finansowej, bo z tego będą mnie rozliczali miasto, kibice, sponsorzy. Z wyniku sportowego trudno rozliczać klub w dyscyplinie, w której wiele rzeczy zależy od przypadku, jak choćby kontuzji. Klub może jedynie pomóc w osiąganiu sukcesów.

Może się Pan określić jako kibic żużla? Roman Karkosik, przejmując klub, o tym sporcie praktycznie nic nie wiedział. Dopiero potem go to wciągnęło.
Nie zaliczyłbym siebie do kibiców, w cudzysłowie „ultrasów”. Jestem raczej takim kibicem, który przychodzi na mecze swojej drużyny. Jak wygrywa, to się cieszę, jak przegrywa, to jest mi przykro, ale nie buduję z tego jakiejś negatywnej rzeczywistości. Jeśli chodzi o moją wiedzę o żużlu, to próbuję ją pozyskać. Regulacje dotyczące tego sportu są tak skomplikowane, że nieraz jedno zdanie trzeba przeczytać pięć razy, żeby zrozumieć, co autor miał na myśli. Dużo lepiej radzi sobie z tym Jacek Gajewski, który będzie odpowiadał u nas za ten obszar.

Kiedy zdecydował się Pan przejąć od Romana Karkosika żużlową spółkę? I co o tym zadecydowało?

Czasami sam zadaję sobie to pytanie. Zdecydowałem się zaproponować tę transakcję po dyskusjach z kolegami ze środowiska żużlowego, którzy obecnie mnie wspierają, i - mam nadzieję - będą mnie dalej wspierać jako sponsorzy strategiczni. Pierwsze rozmowy odbyły się w czerwcu. Oczywiście później, w wielu momentach wszystko groziło przewróceniem, ze względu na rozbieżne stanowiska - dyskusje o cenach, warunkach. Było wiele trudnych tematów, związanych choćby z trwającymi procesami z Falubazem lub Ekstraligą Żużlową. Ostateczną decyzję podjąłem na początku sierpnia. A co za tym stoi? Chęć zrobienia czegoś innego, nowego, zaangażowania się w sprawy lokalne. Od 25 lat zajmuję się działalnością biznesową. W niej się zrealizowałem. Może nie na najwyższym poziomie, ale też pewnie nie na najniższym. Żużel jest dla mnie nowym, ciekawym wyzwaniem.

Mógłby Pan zdradzić kilka kulisów negocjacji? Wspomniał Pan na przykład że były momenty, w których zanosiło się, że do transakcji jednak nie dojdzie...
Negocjacje były toczone między mną, a szefem firmy Unibax, Jakubem Nadachewiczem. Tradycyjnie, on chciał uzyskać jak najwięcej, ja chciałem zapłacić jak najmniej. W grze były różne niuanse, jak choćby sposób wyceny aktywów, sposób zabezpieczenia interesów obu stron w związku z toczącymi się procesami. To nie były konfliktowe negocjacje, po prostu każda ze stron chciała uzyskać określone efekty. Udało się uzyskać kompromis, mamy sukces.

Czy zgodnie z zapowiedziami objął Pan spółkę bez żadnych zobowiązań?
Tak, spółka jest objęta bez żadnych zobowiązań. Można powiedzieć, że przejęliśmy „green field”. Ze starego zespołu w administracji pozostała jedna osoba. Trochę osób ze starego rozdania pozostało w parku maszyn. Ale one pełnią funkcje techniczne i pozostaną z nami. Jeśli chodzi o zobowiązania, to od strony faktycznej w tej chwili klub ich nie posiada, ale formalnie jest uwikłany we wspomniane dwa procesy. W tym przypadku byli właściciele zachowali się bardzo przyzwoicie. Przejęli na siebie wszelkie konsekwencje tych procesów. Krótko mówiąc - jeśli wygrają z Ekstraligą, my im przekażemy wygrane środki, jeśli przegrają z Falubazem, to zapłacą nam wartość tej przegranej kwoty.

W przeciwieństwie do Pana poprzednika, objął Pan funkcję prezesa klubu. Wystarczy Panu czasu, skoro jeszcze niedawno twierdził Pan, że to już Pana 14. spółka?
Aktualnie 16., w ostatnim czasie założyłem jeszcze dwie kolejne. Musi mi wystarczyć czasu. Mocno opieram się w swojej pracy na ludziach. Bieżące czynności wykonują pracownicy i współpracownicy. Ja raczej koncentruję się na zarządzaniu. Wolałem zostać prezesem dlatego, że zorganizowanie klubu od podstaw wymaga wielu trudnych negocjacji. Właśnie spotkaliśmy się z prezydentem Michałem Zaleskim, podaliśmy sobie ręce, ale wiadomo, że zawsze diabeł tkwi w szczegółach. Trzeba wiele rzeczy uzgodnić - z MOSiR-em, miastem, Paulem Bellamym z firmy BSI (organizatorem cyklu Grand Prix - przyp. red.), ludźmi z SEC, itd. Moi poprzednicy, może za wyjątkiem Wojtka Stępniewskiego, czyli Mateusz Kurzawski lub Tomasz Kaczyński przychodzili do klubu, który był poukładany. Ja przychodzę do klubu, który nie ma absolutnie żadnego procesu zorganizowanego. Nie ma zorganizowanych tak prozaicznych rzeczy, jak choćby catering na stadionie. Dlatego zdecydowałem się zostać prezesem, żeby poukładać te sprawy tak, jak uważam, że będzie dobrze.

Menedżerem został Jacek Gajewski. Podobno wcześniej w ogóle się nie znaliście. Co więc zadecydowało o takim wyborze?
Jacek przyszedł z grupą sześciu naszych sponsorów strategicznych, którzy wierzą w to, że będzie on w stanie poprowadzić naszą drużynę ku sukcesom. Wtedy z Jackiem się nie znaliśmy, to był lipiec. Od tego czasu przegadaliśmy wiele godzin i głęboko wierzę, że będzie w stanie ten sukces osiągnąć. Jest bardzo odpowiedzialną osobą, bardzo dobrze znającą środowisko żużlowe, realia tego sportu. Liczę, że drużyna pod jego kierownictwem osiągnie dobre wyniki.

A czym kierował się Pan przy ustalaniu składu rady nadzorczej?
Szefem rady nadzorczej będzie Bartek Bartczak, który ze mną współpracuje od dziesięciu lat i jest moim partnerem w różnych biznesach. To człowiek nastawiony „na ludzi”. Różnica między nami jest taka, że ja jestem nastawiony „na zadania”. On wziął na siebie budowanie oprawy stadionowej, zaplecza stadionowego, zaplecza sponsorskiego. Ja raczej koncentruję się na pilnowaniu spraw budżetowych. W radzie będą też przedstawiciele naszych największych partnerów, sponsorów strategicznych, choć nie wszystkich, bo nie wszyscy mogą w tej radzie się pojawić. Na pewno będą w niej Adam Krużyński z firmy Nice, Mariusz Wilczyński z ZDB Rogowo i przedstawiciel miasta. Nie ukrywam, że zostawiliśmy jeszcze dwa-trzy miejsca wolne dla osób, które chciałyby się mocno zaangażować w działalność żużlową i wyraziłyby chęć wejścia do rady.

Wiadomo już, że budżet będzie mniejszy niż w 2014 roku. Ile ma wynieść i skąd pochodzić będą główne wpływy?
Budżet wyniesie od ośmiu do dziesięciu milionów złotych, w zależności od tego, czy uda nam się pozyskać sponsora tytularnego. Główne wpływy klub zawsze miał z biletów. Było to około trzech milionów rocznie. Około dwóch milionów klub miał z biletów na turniej Grand Prix. Wprawdzie koszty są tam duże, ale wpływy również i coś tam zostaje. Mniej więcej dwa i pół - trzy miliony klub pozyskuje od sponsorów, strategicznych, tytularnych i tych mniejszych. Są też wpływy z działalności operacyjnej, związanej z cateringiem, organizacją imprez, rekreacją. Razem powinno to się złożyć na wspomniane osiem - dziesięć milionów. Oczywiście chcielibyśmy, aby to było dziesięć.

Wiem, że próbowaliście namówić Apator do tego, by został sponsorem tytularnym. Ostatecznie nie doszło do porozumienia. Jaka jest szansa na to, że w sezonie 2015 klub będzie miał takiego sponsora?

W tej chwili jesteśmy na etapie tworzenia oferty dla sponsora tytularnego. Skończyliśmy wyliczenia wartości medialnej klubu. Powiem szczerze, że wyszły bardzo wysokie kwoty, zaskakujące nawet dla mnie. Z pierwszych wyliczeń wynika bowiem, że wartość medialna klubu wynosi dwa miliony złotych miesięcznie, a więc 24 miliony rocznie. Czarny sport coraz częściej gości w mediach, zarówno elektronicznych, jak i tradycyjnych. Będziemy poszukiwać sponsora tytularnego, na dziś nie wiemy, kto to będzie. Nie porozumieliśmy się z Apatorem, co było marzeniem zarówno moim, jak i kibiców. Nie chciałbym mówić, dlaczego się nie udało, to jest pytanie do Apatora. Ja tylko usłyszałem, że nie mieścimy się w strategii marketingowej tej grupy. OK, rozumiem, każdy ma swoją strategię. My musimy się zmierzyć z rzeczywistością i sponsora tytularnego pozyskać, bo wierzymy, że pokryje on około 10 procent budżetu klubu.

Jest Pan po pierwszych rozmowach z zawodnikami. Jakie wrażenia?

Rozmowy są sympatyczne, ale też i zdecydowane. Zawodnicy są przyzwyczajeni do tego, że w Polsce bardzo dużo zarabiają. Oni z rozbrajającą szczerością potrafią powiedzieć, że w Szwecji mają jedną piątą tego, co u nas. I według nich wszystko jest w porządku. W Polsce za szwedzkie stawki nie opłacałoby im się wystawić motocykla - to cytat z jednej z rozmów. Nie zgadzam się z tą filozofią. My zaproponowaliśmy wszystkim zawodnikom porównywalne kontrakty. Różnią się niuansami. Trzymamy się regulaminu, który narzuciła Ekstraliga. Proponujemy pewne elementy związane z umowami sponsorskimi. Zakończyliśmy negocjacje z Adrianem Miedzińskim, planujemy za kilka dni podpisać umowę o współpracy przynajmniej na jeden sezon. Z pozostałymi jesteśmy w kontakcie, największy problem jest z Darcy Wardem. O ile zaakceptował warunki, jakie mu zaproponowaliśmy, o tyle nie może formalnie podpisać kontraktu, dopóki nie rozstrzygnie się jego los. Czekamy na to, jest to duży problem taktyczny dla Jacka Gajewskiego. Jeden z wariantów zakłada, że Ward nie mógłby pojechać w czterech - pięciu pierwszych spotkaniach. Przy 14 meczach w rundzie zasadniczej to naprawdę spory kłopot, bo żaden z zawodników nie zgodzi się przecież na to, że zakontraktujemy go na pięć spotkań. To nie miałoby sensu tak dla niego, jak i dla nas. Ponieślibyśmy bowiem koszty jego przygotowania do sezonu. Rozmawiałem z Chrisem Holderem, Emilem Sajfutdinowem i innymi kandydatami do jazdy w naszym klubie. Nie ma nerwowej atmosfery, bo okienko transferowe zostało przesunięte. Można spokojnie poczekać i zobaczyć, co się będzie działo na rynku. Śledzę z uśmiechem na ustach doniesienia medialne, że ten zawodnik jest już dogadany w jednym klubie, drugi w innym, itd. Wiem, jak jest naprawdę. Wierzę, że uda nam się skompletować skład, który będzie walczył o jak najwyższe cele. Nie ukrywam, że priorytetem jest pozostanie wszystkich dotychczasowych zawodników w zespole, z wyjątkiem tego, że musimy uzupełnić pozycję, którą opuszcza pan Tomasz Gollob.

Postawi Pan drużynie i menedżerowi jakiś cel minimum do osiągnięcia?

Każdy ma jakieś swoje marzenia. Menedżer Jacek Gajewski mówił o wejściu do play off. Prezydent Michał Zaleski wspomniał o złotym medalu. Gdyby to się udało, to oczywiście byłbym za, ale uważam, że zdobycie jakiegokolwiek krążka byłoby sukcesem, uwzględniając posuchę z dwóch ostatnich sezonów. Wprawdzie dwa lata temu zespół zdobył srebro, ale w atmosferze skandalu. Generalnie celem jest awans do play off, a najlepiej - zdobycie medalu.

Unibax w ostatnich dwóch latach postawił na różne dodatkowe atrakcje i wprowadził bilety rodzinne. Czy zamierzacie to kontynuować?

Celem jest zbudowanie społeczności wokół żużla. Zarówno tej sponsorskiej, co wydaje się łatwiejsze, ale również kibicowskiej. Wierzę w to, że nie będziemy mieć tylko kibiców sukcesu i że zawsze będą przychodzili na stadion. Im więcej będzie ludzi chodziło, tym lepszy będziemy mieli zespół i wynik sportowy. Tu występuje sprzężeni zwrotne. Rozumiem, że nie wszystkich stać, by idąc całą rodziną na mecz wydać sto czy więcej złotych. Dlatego jak najbardziej będziemy tę politykę biletów rodzinnych, czy ulgowych, kontynuować. Natomiast liczę na to, że w zamian ci kibice przyjdą na Motoarenę. Wolę mieć 15 tysięcy ludzi na stadionie, niż 7-8, zwłaszcza że per saldo klub może uzyskać podobne środki.

Wyznaczył Pan sobie jakiś minimalny czas, w którym będzie Pan właścicielem toruńskiej spółki żużlowej?

Będę właścicielem po wsze czasy! A tak na poważnie - to jest spółka akcyjna. Każda spółka ma swoje cele gospodarcze do zrealizowania. Nie wyznaczyłem sobie żadnych terminów. Może przecież zjawić się inwestor, który będzie chciał kupić spółkę, żeby choćby wykorzystać jej wartość medialną. Powie - panie Termiński, kładę pieniądze na stół i ma pan tydzień na spakowanie. To jest biznes.

Unibax nie żył w ostatnich latach w najlepszych stosunkach ze sporą grupą innych klubów oraz władzami polskiego żużla. Będzie Pan próbował jakoś to wyprostować?

W naszym przypadku można mówić o nowym otwarciu. Jestem w codziennym kontakcie z prezesem Ekstraligi Wojciechem Stępniewskim i szefem PZM Andrzejem Witkowskim. Rozmawiamy normalnie, nie ma żadnych zatargów. Ta przeszłość, która była, została odcięta w momencie przejęcia przeze mnie klubu żużlowego. Te sprawy dotyczą poprzedniego właściciela. Nie czujemy się za to odpowiedzialni i nie oceniamy tego, bo nie wiem, jak w określonej sytuacji my byśmy się zachowali. Być może tak samo.

Co mogłoby Pana zniechęcić do żużla?
Co za trudne pytanie... Myślę, że brak zrozumienia ze strony kibiców. Czyli podejście w stylu - jesteśmy kibicami sukcesu. Jak on jest, to kibicujemy, jak go nie ma, to żużel nas nie interesuje i przerzucamy się na krykiet.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska